Sojusz plastików
Treść
Desperacja Donalda Tuska z powodu malejącej różnicy sondażowej pomiędzy jego partią a ugrupowaniem Jarosława Kaczyńskiego zbliża się do zenitu. Dla poprawy wyniku wyborczego szef rządu gotów jest wykreować stanowisko pełnomocnika ds. wykluczonych i obsadzić na nim byłego już polityka SLD, który jeszcze nie tak dawno określał partię rządzącą mianem "plastikowej", a u premiera diagnozował histerię i cynizm. Ukłony do lewicowego elektoratu towarzyszące spektakularnej akcji - walce z agresją na stadionach - to niewątpliwie kolejna odsłona kampanii. Tym razem obliczonej na odbudowanie wizerunku Tuska, który sam boi się politycznego "wykluczenia".
Szef gabinetu, pod którego rządami Polska popadła w kryzys gospodarczy, a coraz wyższy pułap osiągają jedynie bezrobocie i ceny podstawowych produktów, zamierza zaprezentować się w najbliższych miesiącach jako generator sukcesów. Po to potrzebny mu Bartosz Arłukowicz.
Komentatorzy i politycy po przejściu Arłukowicza do Platformy dywagują, co kierowało Tuskiem przy tej decyzji i czym ten transfer jest w rzeczywistości. Poszukiwaniem sukcesu mającego przyćmić porażki? Grą pod lewicę? Kalkulacją polityczną?
- To próba medialnej reaktywacji Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej po ostatnim osłabieniu. Z jednej strony przeciągnięcie na swoją stronę Bartosza Arłukowicza, które ma pokazać, że PO się nie wypaliła, że wciąż jest magnesem dla polityków innych opcji. Że jest tak samo atrakcyjna jak kilka lat temu, gdy udało się jej "przejąć" Mężydłę i Sikorskiego. I że mimo odejścia Palikota wciąż ma silne lewe skrzydło. Z drugiej strony walka z agresją na stadionach, czyli próba przedstawienia Tuska jako silnego przywódcy, który w ważnych sprawach potrafi uderzyć pięścią w stół i podjąć zdecydowane działania. Co jest, jak już wielokrotnie mogliśmy się przekonać, fikcją - podkreśla Bartłomiej Radziejewski, politolog. - Odwoływanie się do pozytywnego przekazu, w tym wypadku brawurowy transfer Arłukowicza, czy prezentacja priorytetów polskiej prezydencji w UE jest PO bardzo potrzebne, bo coraz trudniej uciec od pytań o dorobek gabinetu po latach rządzenia - uważa nasz rozmówca. Jak jednak dodaje, przekaz negatywny - ataki na partię Jarosława Kaczyńskiego - nie traci przez to na sile, jest drugą stroną wizerunku PO. Bo według PR-owców bez tego elementu Platforma nie byłaby tak atrakcyjna dla określonej grupy wyborców. - Kręgosłupem partii Donalda Tuska jest "antypisowskość". Na tym zbudowana jest jej popularność. Z tego PO nie zrezygnuje - konkluduje Bartłomiej Radziejewski.
Czy Bartosz Arłukowicz i jego dość niespodziewana polityczna metamorfoza wpłynie na wzrost poparcia Platformy Obywatelskiej? Według politologa może się tak stać, ponieważ były polityk lewicy jest medialnie atrakcyjny. - Tusk wiedział, co robi. Pojedynek wyborczy Arłukowicz - Napieralski będzie jednym z często poruszanych wątków tej kampanii - zaznacza Radziejewski.
Bartosz Arłukowicz już nie tylko jest oficjalnie w klubie Platformy Obywatelskiej. Otrzymał również propozycję kandydowania z ramienia PO z jedynką na jej liście w Szczecinie. Rzecznik rządu Paweł Graś przyznał wczoraj, że za tym transferem stoi polityczny plan i obawy przed sojuszem PiS - SLD. Można jednak przypuszczać, obserwując poczynania rządu, że chodzi o coś bardziej oczywistego. Platforma czuje już na plecach oddech głównego rywala politycznego, Prawa i Sprawiedliwości. Najprawdopodobniej dostrzega, że kurczą się jej narzędzia do dalszego marginalizowania tego faktu.
Paulina Jarosińska
Nasz Dziennik 2011-05-12
Autor: jc